Następny krótki wpis dotyczący moich przemyśleń na temat różnych metod specjalnych. Jak pewnie każda z wtajemniczonych osób wie, w fizjoterapii istnieje wiele kursów oraz książek odnośnie różnych metod począwszy od masażu tkanek głębokich, przez FDM, FM, terapię trzewną, na PNF kończąc. Jest tego tyle, że nie wiadomo co wybrać, od czego zacząć, a każdy sposób terapii jest tak zachęcający, że chciałoby się umieć je wszystkie. Takie podejście jest bardzo dobre, warto mieć warsztat pełen narzędzi i jak mechanik umieć dobrać odpowiedni klucz do odpowiedniej śruby.
Problem pojawia się natomiast w momencie, kiedy zafiksujemy się na jedną metodę, stanie się naszym drugim ja, naszą mroczną bądź też jasną stroną, kiedy zdecydujemy się na używanie tylko jej w nadziei, że uleczymy cały świat. Wielu autorów książek o różnych metodach specjalnych skupiają się w swojej pracy z pacjentem tylko na opisywanej przez nich metodzie i zwykle tak bardzo w nią wierzą, że opisują w książkach wiele przypadków uzdrowień dzięki tej metodzie, od zwykłych napięć mięśniowych zaczynając na odzyskiwaniu utraconego słuchu kończąc…
Nie neguję, wiele metod ma bardzo dużo plusów i można bardzo wiele nimi zdziałać. Ale każda z nich jest również ograniczona i nie naprawimy nią wszystkiego. Dla mnie największym absurdem jest, kiedy autor podczas problemów wskazujących typowo na możliwość dysfunkcji jakiś narządów wewnętrznych każe pacjenta odesłać do lekarza dopiero po jakimś czasie, gdy nasza „terapia” nie będzie pomagać. Może i jestem tylko studentem, ale dla mnie takie podejście jest niedopuszczalne. Jeśli pacjent wykazuje jakiekolwiek objawy choroby narządowej, w pierwszej kolejności powinien zostać odesłany do lekarza, żeby zdiagnozować co to jest dokładnie lub wykluczyć występowanie choroby. My, jako fizjoterapeuci, możemy się nim zająć dopiero po wyleczeniu, aby pozbyć się spustoszenia jakie po sobie zostawiła w układzie ruchu lub jeśli będziemy wiedzieć, że nie jest ona przeciwskazaniem do zabiegów, wspomóc jej leczenie i ograniczyć dolegliwości ze strony układu ruchu.
Oczywiście, nie mówię też tutaj, że używanie tylko jednej metody jest złe, bo jeśli ktoś wykonuje np. tylko suche igłowanie, ale robi to fenomenalnie dobrze i umie przy tym rozróżnić pacjentów nadających się dla niego lub nie i wówczas odesłać do innego specjalisty, to nie mam nic przeciwko. Ale właśnie w tym tkwi haczyk, aby umieć pacjentowi podczas wizyty powiedzieć, że niestety nie jesteśmy w stanie mu pomóc na tę chwilę i dać namiary na kogoś innego kto pomoże, bo po pierwsze naszym celem jest nie szkodzić pacjentom, a nie aplikować im terapie, które może coś wniosą, a może nie, a najlepiej jak samo przejdzie, ale będzie, że to ja wyleczyłem pacjenta.
Z tym przemyśleniem zostawiam was na dzisiaj. Dajcie znać, co wy myślicie jak czytacie o metodach, które uleczają wszystko, bo całkiem możliwe, że moje zdanie jest niesłuszne.